Zobaczyłem żelazną, majestatyczną, przesadną bramę, która natychmiast się otworzyła. Wiał mocny wiatr, a niebo było jednolicie szare od chmur, cisowy żywopłot poruszał się i cicho szeleścił. Dziwna pogoda jak na maj. Szedłem po, niegdyś jasnym, chodniku, zbliżając się do wejścia. Moja ręka miała już zacisnąć się na klamce aby otworzył się przede mną wystawny, bogaty przedsionek, gdy nagle usłyszałem szelest. Inny i głośniejszy niż ten, który wydawał żywopłot. Wyjąłem różdżkę, przygotowując się do ewentualnego ataku. Nie obrony. Ataku. Obróciłem się gwałtownie, w myślach słysząc już formułkę zaklęcia. Jednak zamiast wroga zobaczyłem pawia. Rozłożył ogon, za pewne zdenerwowany moim gwałtownym ruchem. Chciał wydawać się większy.
"Cholera" - zakląłem.
Nie było mnie tu kilka dni a już zdążyłem zapomnieć o mylących ptakach w ogrodzie. On we wszystkim musiał sobie dogadzać. Czy ja też?
Schowałem "magiczny patyk", paw jeszcze przez chwilę pozostał nieruchomy, a później niezdarnie i szybko podreptał w swoją stronę, jakby "obrażony". Prychnąłem pod nosem, zły, że dałem się nabrać. Już chciałem ponownie dotknąć klamki gdy nagle...
- Finite Incantantem!
Machnąłem różdżką, a przede mną, zamiast pawia, wyrosła zdenerwowana postać Gregory'ego Goyle'a.
Czemu nie byłem zaskoczony jego obecnością?
- Prawie się nabrałem Gregory - powiedziałem drwiąco używając specjalnie jego imienia. Nie lubił go, zawsze nazywał go nim ojciec.
- Co mnie zdradziło Smoku? - odezwał się złym tonem, przypominającym warkot. Też nie odezwał się do mnie normalnie - po nazwisku. O co mu chodziło? Chciał się przypodobać czy uśpić moją czujność? Poza tym czemu jego imię tak bardzo go zdenerwowało? Nigdy na nie, aż tak, nie reagował.
- Mieszkałem tutaj dość czasu, żeby pamiętać dumne poruszanie się tych zwierząt. Jeśli chciałeś uciec, mogłeś się tak nie śpieszyć. Przejdźmy do rzeczy - po co przyszedłeś? A nawet, jakim prawem tu jesteś? Z tego co wiem, nie mieszkasz tu, chyba, że mój ojciec wynajmował wam pokoje pod moją nieobecność.
- Jak zawsze sarkazm... Nie zmieniłeś się. Przyszedłem tu po jedną rzecz, nie musisz się martwić, nie mieszkam tu. Jednak głupio wyszło, że zdradziły mnie moje nogi. Zapomnijmy o sprawie - miał wymuszony uśmiech. To nie wróżyło nic dobrego. Chciał, żebym się nabrał. Słaby plan.
- Co zabrałeś
- Naprawdę, nie ma potrzeby, to nic wa...
- Pokazuj - zbliżyłem się - dzieliły nas może dwa metry - nie żartuję. Mam przewagę, za nim wyjmiesz różdżkę dostaniesz ode mnie paroma ciekawymi zaklęciami.
Sięgnął do kieszeni, naprawdę poszło tak łatwo?
O kurwa...
Wyjął różdżkę i szatę swojego ojca...
I wtedy wszystko ułożyło się w całość
- On nie żyje przez ciebie! To ty nas zdradziłeś i nie wydałeś Pottera! Zginął przez ciebie!
Zdenerwował się na użycie swojego imienia
- Zabiłeś mi ojca! Nie rusza cię to, skurwysynu?!
Jego ojciec go kochał
- Nie wybaczę ci tego!
Nie to co mój
Huk i wstrząs.
W jednej sekundzie Goyle rzucił się na mnie popychając mnie na kamienne schody. Był mocno wkurwiony. Mścił się. Czy to moja wina, że ta pokręcona Lovegood go trafiła? Oszołomiony podniosłem się i sięgnąłem po różdżkę.
- Expulso!
Trafiłem, odrzuciło go kawałek - miałem czas na wbiegnięcie do rezydencji. Tu miałem przewagę, znałem wszystkie zawiłe korytarze jak własną kieszeń. Wpadłem do jadalni, gdzie odbywały się posiedzenia Czarnego Pana. Za nim zdążyłem się ukryć lub chociaż przyjąć odpowiednią pozycję Goyle znowu zaatakował. Oczywiście nie różdżką, nie był nigdy dobry w rzucaniu zaklęć, a pięściami - miał przewagę. Byłem wysoki i dosyć umięśniony, ale nie można mnie porównać do masywnego, dużego przeciwnika.
Dostałem z całej siły w nos, ale za nim ból stał się silny zdążyłem oddać mu w szczękę. Kolejny raz chciałem wykorzystać mój atak na przygotowanie się i wyjęcie różdżki, ale Goyle popchnął mnie prosto na rzecz, która nigdy nie powinna się tam znajdować. Nigdy tu nie pasowała. Nie mogliśmy jej wywalić, a matka uparła się, że ładnie pasuje i skoro ma gdzieś być to właśnie tu.
Tylko Malfoy'owie wiedzieli z jakim przedmiotem mają do czynienia.
Potrzeba
Pomoc
Dobro
Przenosi do najbliższej osoby potrzebującej teraz pomocy.
Kurwa.
Przeniosło mnie nie wiem gdzie.
I mam niby komuś pomóc.
Inaczej nie wrócę.
Albo pomoc albo zwykła teleportacja,
Która przy obecnych, pieprzonych przepisach odpada.
Rozejrzałem się i ujrzałem klify i wodę - czyżby Seven Sisters i kanał La Manche?
Mama mnie tu kiedyś zabierała.
Ale zobaczyłem też coś jeszcze.
Drobną postać z burzą kasztanowych włosów, rozkładającą ręcę i opadającą w przepaść.
W jednej chwili biegnę jak szalony w stronę miejsca gdzie, jeszcze przed chwilą stała, krzyczę pierwsze zaklęcie, które jest w mojej głowie.
Ostrożnie, kierując różdżką sprowadzam ją na ziemię.
Niemożliwe.
Przede mną na ziemi leży ta sama dziewczyna, obok której siedziałem w samolocie.
- Granger?
Hej kochani! Znowu taka przerwa, przepraszam <3
Wynagrodziłam rozdziałem :D?
Jestem z niego bardzo zadowolona, mam nadzieję, że wam się spodobał!
Nelimay ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz