piątek, 18 marca 2016

6. Skrzypnięcia

Cofając się przerażona natrafiłam na ścianę. Hermiona! Jesteś Gryfonką, jesteś odważna.
Nie jestem.
Odważni ludzi nie popełniają samobójstwa.
Jestem tchórzem, który umie parę zaklęć i formułek z książek na pamięć.
Za nim cokolwiek zrobiłam Goyle już był przy mnie i z całej siły kopnął mnie w brzuch, przez co na chwilę przestałam oddychać, otępiała z bólu. Wykorzystał kolejną szansę i, tym razem, dostałam w prawy policzek. Zaczęłam kaszleć i pluć krwią. Nie miałam już siły.
Musiało to żałośnie wyglądać. Mądra, znana Gryfonka, która brała udział w pokonaniu Voldemorta, skulona w kącie jadalni swojego szkolnego wroga i poraniona, przyjmuje kolejne ciosy od ślizgońskiego idioty, który mógłby wykończyć ją jednym zaklęciem, ale nawet nie wie jak ono brzmi.
O wiele bardziej wolałabym, żeby użył Avady, skoro i tak chce mnie wykończyć.
Tak rozumując, o wiele bardziej wolałabym, żeby na jego miejscu był Malfoy.
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem.
Ale Malfoy nie był głupi, nie babrałby się w krwi i łamaniu żeber.
Po prostu jeden, mały, zielony promień.
Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami, nie czułam też kolejnych uderzeń. Czyli umieram. Nie tak, jakbym tego chciała, ale umieram. Ostatnie co zobaczyłam przed ciemnością, to ten blondwłosy chłopak, którego uznałam za Anioła.
***
Usłyszałam skrzypnięcie.
Drugie skrzypnięcie.
Trzecie skrzypnięcie.
Drażniło to mnie i moją czarną ciszę, więć postanowiłam zainterweniować.
Podniosłam powieki i od razu zobaczyłam przyczynę skrzypania. Malfoy. Huśtał się na bujanym fotelu, czytając Proroka.
- Czemu czytasz twoją znienawidzoną gazetę? – spytałam, jakby nigdy nic zaciekawiona.
Zerwał się natychmiast z plecionego fotela, czemu towarzyszył długi przeciągły dźwięk, który tak mnie denerwował. Zmarszczyłam brwi.
- Miałaś jeszcze długo spać! – czemu był taki zdenerwowany? I co śmieszne, troskliwy.
- Było mnie nie budzić – kiwnęłam głową w stronę mebla, rozbawiona, bo miał minę jak pani Weasley, gdy ktoś nie był głodny.
- Boli cię coś?
- Nie, a powinno? – znowu się uśmiechnęłam, był naprawdę komiczny.
- Czekaj, ile tam tego było? Masz złamane dwa żebra, skręconą prawą kostkę, złamaną rękę i zwichnięty nadgarstek i prawdopodobnie wtrząs mózgu. Chyba tyle.
- Chyba? – kto by pomyślał, że ślizgon potrafi mnie tak rozbawić.
- Nie jestem Pomfrey, Granger.
- Nie odpowiedziałeś na moje, wcześniejsze pytanie! – spojrzałam z wyrzutem. Malfoy nagle przybrał minę wkurzonego, już nie był ani trochę zabawny.
- Chcesz wiedzieć czemu Granger? Bo z jakiegoś idiotycznego powodu, przyszło ci do głowy popełniać samobójstwo! A teraz każdy auror na tym świecie szuka przyjaciółeczki słynnego pana Pottera, bo na pewno ktoś ją porwał!
Nagle się otrząsnełam i zawładnęła mną panika. Oni mnie szukają, myślą, że jestem w niebezpieczeństwie.
- Ile czasu tu jestem?
- Nie tak dużo, jak powinnaś – będzie się bawił w zagadki? W takiej sytuacji?
- Co to ma znaczyć, Malfoy!?
- Sześć dni.
- Co? Kłamiesz, nie mogło minąć tyle czasu! – zerwałam się z rozkładanej kanapy, na której leżałam – Chcesz mi w mówić, że po tym jak mnie uratowałeś obudziłam się po chwili, a teraz spałam sześć dni!
- Granger! Natychmiast się kładź! Nie powinnaś się ruszać w takim stanie!
- Nie będziesz mi mówić co mam robić, czuję się świetnie! A teraz mnie wypuść, do cholery! – krzyknęłam szarpiąc za klamkę zamkniętych drzwi.
- Ochłoń. Połóż się, a obiecuję, że odpowiem na wszystkie twoje pytania.
Usiadłam na łóżku, próbując opanować emocje. Miał rację, niczego tak nie załatwię.
- Czemu tak długo spałam?
- Eliksir Słodkiego Snu, Granger. Mam całkiem spory zapas. – znowu ten okropny ton wywyższajcego się arystokraty.
- Coś jeszcze? – starałam się utrzymywać z tą fretką stały kontakt wzrokowy, jedyny sposób, żeby się dowiedzieć czy mówi prawdę.
-Nie rozumiem.
-Czy dawałeś mi tylko to? Nie sądzę, żebym była w tak dobrym stanie, tylko dzięki jednemu eliksirowi.
-Jakieś przeciwbólowe.
-Jakieś?
-Znalazłem trochę w kuchni, a resztę dokupiłem w pobliskiej, mugolskiej aptece
- Czy ty do reszty zwariowałeś Malfoy! Mugolskie leki też mogą zaszkodzić! A ty mnie nimi bez pytania faszerowałeś nie myśląc o konsekwencjach!
- Granger, żyjesz. Nic ci nie jest. Uratowałem cię już drugi raz. Czy możesz po prostu odpuścić?
Byłam zdenerwowana i zestresowana. Jednak jeśli cokolwiek chciałam uzyskać z tej rozmowy, musiałam przynajmniej udawać spokojną.
- Czemu mnie nie wypuścisz?

Hej kochani!
Macie dzisiaj dużo dialogów!
Komentujcie <3 to dla mnie wiele znaczy :)
Nelimay^^

poniedziałek, 22 lutego 2016

5. Przebudzenie

Nie dane mi było poczuć ostatnich chwil istnienia na mokrym piasku.

Zemdlałam.

Przytłacza mnie ciemność.

Tonę w nieskończonej otchłani.

Obojętność.

Opadam na dno, jakby moje serce, było ciężkim balastem.

Nagle zdaję sobie sprawę, że nie mogę się ruszyć.

Nie mogę wypłynąć na powierzchnię.

Nie mogę oddychać.

W uszach słyszę przytłumiony pisk.

Boję się.

Chcę ratować się przed utonięciem, ale moje ciało nie chce współpracować.

Nagle między dokuczliwym piskiem, słyszę ciche, ledwo słyszalne Granger.

To moje imię?

Ktoś mnie woła.

Ta myśl dodaje mi jeszcze większej woli walki.

Biorę głęboki wdech.


 Otchłań znikła, a na mojej skórze poczułam nagłe uderzenie świeżego powietrza. Powoli i słabo otworzyłam ciężkie powieki. Zobaczyłam niewyraźną, blondwłosą postać. Anioł? Jestem w niebie?
Mrugnęłam kilka razy, obraz się wyostrzył. To nie był anioł. Anioły nie noszą szarych, podartych T-shirtów, jeansów i nie mają zakrwawionej twarzy. Powoli wracała mi świadomość i zdałam sobie sprawę, że tym aniołem był mój szkolny wróg. Malfoy. Więc to jednak nie było niebo. To było piekło.

- Czy ciebie do reszty pojebało? Po co się kurwa zrzucałaś z tego pieprzonego klifu!?

Tak. To zdecydowanie było piekło. Jeszcze otępiała podniosłam się powoli i usiadłam na trawie.

- Czy-Ty-Musisz-Być-Wszędzie? - ledwo wypowiedziałam to zdanie, czując nieprzyjemną suchość w gardle. - Nawet-Po-Śmierci-Mnie-Nawiedzasz?

- Nie umarłaś, idiotko. Wstawaj, szybko. Nie mamy dużo czasu.

- Jak to nie umarłam? Czekaj, co? - znaczenie jego słów wolno do mnie docierało.

Spróbowałam wstać, ale uświadomiłam sobie, że czuje mocny ból w kostce, a mój gwałtowny ruch tylko go pogłębił. Mimowolnie syknęłam z bólu.

- Co jest? Boli cię coś?

- Wcale. Nie. Boli. - zacisnęłam usta, bo poczułam też mocne kłucie w ręce. Kolejny syk.

- Przecież widzę. Czekaj.

 Schylił się, a ja spojrzałam się na niego z przerażeniem. Złapał mnie i podniósł. Och, na Merlina! Draco Malfoy trzyma mnie na rękach, jak pannę młodą! To piekło, czy może pośmiertne wesołe miasteczko?
 Zmarszczyłam brwi. Nie pozwoliłam mu na to. Wiedziałam, że sprzeciw nic nie da, więc skupiłam się na przyglądaniu się jego twarzy. I nie dlatego, że był przystojny (nienawidzę jego charakteru, nie okłamujmy się - do brzydkich nie należy) Był cały zakrwawiony. Moja ciekawska natura chciała wiedzieć czemu.
- Dlaczego jesteś cały zakr...
- Zaraz się dowiesz, trzymaj się mocno. - przerwał mi, a ja nie zdążyłam zareagować.
Zaczęła się teleportacja, ale inna niż ta, z której korzystałam. Mocniejsza, silniejsza i straszniejsza. Nie trzymałam się Malfoy'a mocno, dodatkowo odciągała mnie od niego dziwna siła. Za nim zrozumiałam, oderwałam się od ślizgona, ale nadal tu byłam. Nie wylądowałam w dziwnym miejscu, rozszczepiona. Nagle wszystko znikło a siła, która mnie ciągnęła zmalała, sprawiając, że uderzyłam z impetem o ścianę, powoli się osuwając. Kolejny syk. Już trzeci. Poczułam pulsujący ból w czaszce i nieprzyjemne szczypanie w okolicy lewego nadgarstka. Świetnie. Chłopak obserwował mój upadek, zmarszczył brwi. W jego oczach mignęło mi współczucie. Wydawało mi się, na pewno. Nie podszedł tylko zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Zrobiłam to samo. Ledwo co omiotłam wzrokiem pomieszczenie i od razu je rozpoznałam. Jadalnia w Malfoy Manor. Tylko jedno słowo brzmiało w mojej głowie.
Uciekaj
Zaraz Malfoy zwoła ocalałych śmierciożerców i mnie wykończą. Próbowałam wstać, ale, tym razem, jęknęłam z wiadomej przyczyny.
- Zostań tam- szepnął, ale i tak brzmiał stanowczo i groźnie.
Przeanalizowałam sytuację. Nie dam rady uciec, bo i tak mnie złapie, a jeśli to się stanie, to i tak chciałam umrzeć. Niekoniecznie z ręki wroga, ale chciałam. Opadłam na posadzkę zrezygnowana.
- Grzeczna dziewczynka.
Co on sobie myśli? Fuknęłam na niego, jak za szkolnych czasów. Uśmiechnął się (idiota) i wrócił do przeszukiwania pokoju. Po chwili wyjrzał na korytarz. W jednej sekundzie wypadł z niego...
... Wkurzony Gregory Goyle. Co on tu robi? Akurat jego bym się nie spodziewała.
Rzucił się na Malfoy'a, a ja spanikowałam. Nagle zobaczyłam białą różdżkę w gablotce nad kominkiem. Z trudem się do niej doczołgałam, ale i tak poszło mi szybko. Złapałam jakąś ozdóbkę i z całej siły trzasnęłam w szklane drzwiczki gabloty. Chwyciłam różdżkę i (niemądrze) krzyknęłam:
Drętwota!
Ciężko było mi rzucić zaklęcie z obcej różdżki. Niestety. Malfoy odepchnął w tym samym czasie przeciwnika, tym samym wpadając na promień zaklęcia. Upadł na posadzkę. Goyle rozejrzał się zdziwiony, ale jednocześnie zadowolony, szukając autora zaklęcia. Z jeszcze większym uśmiechem ruszył w moją stronę.
Hej kochani!
Trochę... hmm... milsza konfrontacja Hermiony i Malfoy'a? 
Komentarze = motywacja
Nelimay^^





piątek, 5 lutego 2016

4. Auxilium Opus Bonum

 Zobaczyłem żelazną, majestatyczną, przesadną bramę, która natychmiast się otworzyła. Wiał mocny wiatr, a niebo było jednolicie szare od chmur, cisowy żywopłot poruszał się i cicho szeleścił. Dziwna pogoda jak na maj. Szedłem po, niegdyś jasnym, chodniku, zbliżając się do wejścia. Moja ręka miała już zacisnąć się na klamce aby otworzył się przede mną wystawny, bogaty przedsionek, gdy nagle usłyszałem szelest. Inny i głośniejszy niż ten, który wydawał żywopłot. Wyjąłem różdżkę, przygotowując się do ewentualnego ataku. Nie obrony. Ataku. Obróciłem się gwałtownie, w myślach słysząc już formułkę zaklęcia. Jednak zamiast wroga zobaczyłem pawia. Rozłożył ogon, za pewne zdenerwowany moim gwałtownym ruchem. Chciał wydawać się większy.
"Cholera" - zakląłem.
Nie było mnie tu kilka dni a już zdążyłem zapomnieć o mylących ptakach w ogrodzie. On we wszystkim musiał sobie dogadzać. Czy ja też?
Schowałem "magiczny patyk", paw jeszcze przez chwilę pozostał nieruchomy, a później niezdarnie i szybko podreptał w swoją stronę, jakby "obrażony". Prychnąłem pod nosem, zły, że dałem się nabrać. Już chciałem ponownie dotknąć klamki gdy nagle...
Finite Incantantem!
Machnąłem różdżką, a przede mną, zamiast pawia, wyrosła zdenerwowana postać Gregory'ego Goyle'a.
Czemu nie byłem zaskoczony jego obecnością?
Prawie się nabrałem Gregory - powiedziałem drwiąco używając specjalnie jego imienia. Nie lubił go, zawsze nazywał go nim ojciec.

- Co mnie zdradziło Smoku? - odezwał się złym tonem, przypominającym warkot. Też nie odezwał się do mnie normalnie - po nazwisku. O co mu chodziło? Chciał się przypodobać czy uśpić moją czujność? Poza tym czemu jego imię tak bardzo go zdenerwowało? Nigdy na nie, aż tak, nie reagował.
- Mieszkałem tutaj dość czasu, żeby pamiętać dumne poruszanie się tych zwierząt. Jeśli chciałeś uciec, mogłeś się tak nie śpieszyć. Przejdźmy do rzeczy - po co przyszedłeś? A nawet, jakim prawem tu jesteś? Z tego co wiem, nie mieszkasz tu, chyba, że mój ojciec wynajmował wam pokoje pod moją nieobecność.
- Jak zawsze sarkazm... Nie zmieniłeś się. Przyszedłem tu po jedną rzecz, nie musisz się martwić, nie mieszkam tu. Jednak głupio wyszło, że zdradziły mnie moje nogi. Zapomnijmy o sprawie - miał wymuszony uśmiech. To nie wróżyło nic dobrego. Chciał, żebym się nabrał. Słaby plan.
- Co zabrałeś
- Naprawdę, nie ma potrzeby, to nic wa...
- Pokazuj - zbliżyłem się - dzieliły nas może dwa metry - nie żartuję. Mam przewagę, za nim wyjmiesz różdżkę dostaniesz ode mnie paroma ciekawymi zaklęciami.

Sięgnął do kieszeni, naprawdę poszło tak łatwo?

O kurwa...

Wyjął różdżkę i szatę swojego ojca...

I wtedy wszystko ułożyło się w całość

- On nie żyje przez ciebie! To ty nas zdradziłeś i nie wydałeś Pottera! Zginął przez ciebie!

Zdenerwował się na użycie swojego imienia

- Zabiłeś mi ojca! Nie rusza cię to, skurwysynu?! 

Jego ojciec go kochał

- Nie wybaczę ci tego!

Nie to co mój

Huk i wstrząs.

W jednej sekundzie Goyle rzucił się na mnie popychając mnie na kamienne schody. Był mocno wkurwiony. Mścił się. Czy to moja wina, że ta pokręcona Lovegood go trafiła? Oszołomiony podniosłem się i sięgnąłem po różdżkę.

- Expulso!

Trafiłem, odrzuciło go kawałek - miałem czas na wbiegnięcie do rezydencji. Tu miałem przewagę, znałem wszystkie zawiłe korytarze jak własną kieszeń. Wpadłem do jadalni, gdzie odbywały się posiedzenia Czarnego Pana. Za nim zdążyłem się ukryć lub chociaż przyjąć odpowiednią pozycję Goyle znowu zaatakował. Oczywiście nie różdżką, nie był nigdy dobry w rzucaniu zaklęć, a pięściami - miał przewagę. Byłem wysoki i dosyć umięśniony, ale nie można mnie porównać do masywnego, dużego przeciwnika. 

Dostałem z całej siły w nos, ale za nim ból stał się silny zdążyłem oddać mu w szczękę. Kolejny raz chciałem wykorzystać mój atak na przygotowanie się i wyjęcie różdżki, ale Goyle popchnął mnie prosto na rzecz, która nigdy nie powinna się tam znajdować. Nigdy tu nie pasowała. Nie mogliśmy jej wywalić, a matka uparła się, że ładnie pasuje i skoro ma gdzieś być to właśnie tu.

Tylko Malfoy'owie wiedzieli z jakim przedmiotem mają do czynienia.


Auxilium Opus Bonum

Potrzeba
Pomoc
Dobro

Przenosi do najbliższej osoby potrzebującej teraz pomocy.

Kurwa.

Przeniosło mnie nie wiem gdzie.

I mam niby komuś pomóc.

Inaczej nie wrócę.

Albo pomoc albo zwykła teleportacja,


Która przy obecnych, pieprzonych przepisach odpada.


Rozejrzałem się i ujrzałem klify i wodę - czyżby Seven Sisters i kanał La Manche?


Mama mnie tu kiedyś zabierała.


Ale zobaczyłem też coś jeszcze.


Drobną postać z burzą kasztanowych włosów, rozkładającą ręcę i opadającą w przepaść.


W jednej chwili biegnę jak szalony w stronę miejsca gdzie, jeszcze przed chwilą stała, krzyczę pierwsze zaklęcie, które jest w mojej głowie. 


Ostrożnie, kierując różdżką sprowadzam ją na ziemię.


Niemożliwe.


Przede mną na ziemi leży ta sama dziewczyna, obok której siedziałem w samolocie.

- Granger?










Hej kochani! Znowu taka przerwa, przepraszam <3

Wynagrodziłam rozdziałem :D?

Jestem z niego bardzo zadowolona, mam nadzieję, że wam się spodobał!

Nelimay ^^












niedziela, 27 grudnia 2015

3. Siedem Sióstr

 Lot się dłużył, ale przecież nie mógł trwać wiecznie. W końcu wstałam, wyprostowałam nogi, zabrałam torbę i jak najszybciej udałam się ku wyjściu, w celu uniknięcia spojrzenia Malfoya. Idąc nie starałam się zachować miłej twarzy. Musiałam im powiedzieć o ich śmierci. Tylko samobójstwo było moim sekretem. 
 Zauważyłam ich. Cztery rude czupryny i jedna czarna. Wszyscy ubrani w mugolskie stroje, rozglądali się. Nagle Ginny zauważyła mnie i szturchnęła matkę. Podeszłam do nich szybko starając się nie płakać, nie chciałam wyjść na tak słabą jaka byłam. Mieli ucieszone miny, ale gdy podeszłam bliżej tylko pani Weasley ją zachowała.

- Hermiono! Jak ci minęła podróż, złotko?


 Nie wiedziałam co powiedzieć, nagle podszedł do mnie Harry, objął mnie i patrzył się w moje oczy smutny.


- Nie żyją, prawda? - szepnął.


Pokręciłam głową i wtuliłam się w Wybrańca szlochając. Ronowi chyba zrobiło się głupio, że jako mój chłopak nie zrobił tego pierwszy.


- Hermiono ja...


Spojrzałam na Weasleya niechętnie, ale on zrozumiał, że też ma mnie przytulić. Zaraz po nim dołączyła jego siostra i rodzice. W oddali zauważyłam chłopaka z jasną czupryną patrzącego w moją stronę.




 Czas mijał. Musiałam się nimi nacieszyć. W Proroku wspominano o kolejnych, złapanych śmierciożercach, którzy próbowali uciekać teleportacją lub przemknąć się mugolskim transportem. Ministerstwa Magii we wszystkich państwach zakazały teleportacji do czasu złapania wszystkich powiązanych z Voldemortem. Na lotniskach i granicach państw stali aurorzy. Dlatego byłąm skazana na powrót z Malfoyem. On sam nie był poszukiwany. Harry wystąpił za nim w sądzie. Ślizgon nawet mu nie podziękował. 


 W końcu nadszedł ten dzień, Harry, Ron i Ginny poszli grać w quidditcha nad łąką obok, pani Weasley odwiedziła George'a, jej mąż był w pracy. Zostawiłam kartkę "poszłam się przejść". Miałam długą drogę do tego miejsca. Dotarłam pieszo do drogi i wystawiłam prawą rękę, trzymając różdżkę.


 Błędny Rycerz.


Drzwi otworzył mi uśmiechnięty Stan Shunpike.

- Witam w imieniu zalogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka trans...
- Poproszę do Eastbourne*, ile będzie? - przerwałam dość niegrzecznie, ale nie mogłam tracić czasu.
- Hmm, to daleko. 15 galeonów przynajmniej - widać, że był zdenerwowany - nie dokończył swojej formułki.
 Wręczyłam mu 20 galeonów.
- Rozumiem, że chce panienka gorącą czekoladę, szczoteczkę do zębów i podwójne łóżko?
- Nie. Chcę szybkiego przyjazdu.


  Po 2 godzinach byłam na miejscu. Kierowcę naprawdę zmotywowało dodatkowe 5 galeonów.

Byłam tu kiedyś z rodzicami. Idealnie znałam drogę do celu. Seven Sisters**. Piękne miejsce.
Wysokie klify. Wymarzona śmierć. Stanęłam nad przepaścią z widokiem na Kanał La Manche. Podobny widok jak w Australii. Idealnie.
 Wszyscy już pewnie wrócili do Nory i czekają na mój powrót. Pochyliłam się do przodu i zaczęłam spadać. Dziwne uczucie. Ulatują ci wszystkie wspomnienia. W ciągu kilku sekund przeżywasz swoje życie na nowo. Zaraz to wszystko się skończy. Ból się skończy. Zamykam oczy a wszystko dzieje się tak wolno, jak film w spowolnionym tempie. Czuję, że to już blisko. 

Przepraszam szepczę.


A gdzieś w oddali słyszę krzyk. 


"Wingardium Leviosa"




Przepraszam za moją długą przerwę, ale dużo się działo i brak weny mnie dopadł.


*Miejscowość istnieje naprawdę

** Są to klify w tej miejscowości. Kliknijcie tutaj.

piątek, 13 listopada 2015

Nic nieznaczący zeszyt

Moja ręka zacisnęła się na skórzanej okładce. Wyciągnąłem ostrożnie zeszyt aby coś przypadkiem nie wypadło z torby i nie obudziło Granger. Rozsiadłem się wygodnie na miejscu i rozpocząłem "lekturę". To był pamiętnik. Pamiętnik. Szlama prowadziła pamiętnik. Zapowiadało się co raz ciekawiej. Rozpoczynał się datą 5.08.1995 r. Pisała o tym jak Potter dotarł do Zakonu Feniksa. O jego rozprawie, matce Weasleya, która wystraszyła się bogina. Po kilkunastu kartkach dotarłem do opisu powstania Gwardii Dumbledora i zapisach w gospodzie Pod Świńskim Łbem, dowiedziałem się czemu tego olbrzyma nie było w Hogwarcie i kim był ten obrzydliwy potwór Graup podczas bitwy. Zaciekawiły mnie również wizje Złotego Dziecka. Korki z eliksirów tak? Często były dopiski o mnie. Oczywiście nie zbyt przyjemne. Najdłuższa taka wzmianka dotyczyła upadku GD, nie wiedziałem nawet, że Panna-Zawsze-Idealna zna takie słowa. Dokładnie opisała wydarzenie w Departamencie Tajemnic, Bellatrix skazała "Wąchacza" na nietypową śmierć.
 Dużo poświęciła również szóstemu rokowi. Delikatnie się uśmiechnąłem na wspomnienie o twarzy Pottera we krwi - mojego dzieła. Wielka szkoda, że moja głupia ciotka musiała go znaleźć w tym pociągu. Książe Półkrwi. Setcumsempra. Bardzo dobrze pamiętałem ból po tym zaklęciu. Wybraniec był sprytniejszy niż myślałem, domyślił się prawie wszystkiego o moim zadaniu. Mapa Huncwotów? To dzięki niej mnie śledził? Horkruksy. Ten termin znałem. Czarny Pan kiedyś próbował mnie namówić na rozszczepienie duszy. Na szczęście, przez tracenie swoich własnych, zapomniał o tej propozycji. Do takiego czynu nigdy bym się nie posunął.
 Mdliło mnie gdy użalała się nad związkiem Weasleya z Brown a co dopiero gdy mówiła o swoich uczuciach do niego. Opis śmierci Dumbledora znałem sam doskonale, a jej był, szczerze, nawet wybrakowany - Potter nie powiedział jej wszystkiego. R.A.B. Znałem go z opowieści matki. Pamiętnik był często "aktualizowany", prawie jak dziennik, ale przecież życie Golden Trio było takie ciekawe i zasługiwało na codzienną notkę. Dopiero gdy wybrali się na poszukiwanie pozostałych części duszy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Było Wymawiać notki stały się krótsze i ich ilość zmalała. Po, tym razem, długim wpisie o pokonaniu wroga nastąpiła duża luka. Kolejny, a zarazem ostatni, "rozdział" był inny. Nie pasujący do jej stylu pisania, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić.


 6.05.1998 r.




Jestem w Australii - państwie, w którym zaznałam więcej bólu niż kiedykolwiek.

 Nazywam się Hermiona Granger, nigdy tego nie napisałam, ale czy ważne jest jak się nazywam?
 Jest to jedyny wpis, w którym użyję swojego imienia, nie jest mi potrzebne. Ten, z pozoru, nic nieznaczący zeszyt zawiera więcej uczuć niż zaznał ode mnie Ronald Bilius Weasley, niż wiedział Harry James Potter.
Ta krótka notka potrzebuje tak naprawdę jednego słowa by ją opisać - "koniec".





 Nie zwróciłem nawet uwagi na to, że nigdy nie wspomniała o swoim imieniu. Bardziej zdziwiło mnie to, że była tak lekkomyślna. Gdybym znalazł ten zeszyt choćby kilka miesięcy temu śmierciożercy mieliby dużą przewagę. Większą przewagę. Wiedzielibyśmy gdzie ukrywa się Golden Trio, którego horkruksa namierzyli. Ten, jak sama wspomniała, nic nieznaczący zeszyt mógł tyle zmienić, tyle ujawnić. Czy Granger zdawała sobie z tego sprawę?

 "Koniec". Domyśliłem się, że nie ma zamiaru prowadzić już pamiętnika. Nie przejmowałem się losem Granger, lecz moja ciekawska natura chciała wiedzieć co takiego miało miejsce w Australii.
Minęły już dwie godziny - niedługo się pewnie obudzi. Nic nieznaczący zeszyt powędrował na swoje miejsce - do torebki dziewczyny.



 



 Obudziłam się widząc Malfoya - nadal tu jest, to znaczy, że kłótnia z nim nie należała do mojego snu. Czytał Proroka, pewnie z nudów, od kilku dni był pełny artykułów o Harrym - na pewno go to nie interesowało. Wyjęłam szczotkę z torby przeczesując moje, i tak odwiecznie skołtunione, włosy. Blondyn zlustrował mnie wzrokiem nic nie mówiąc. Spojrzałam na zegarek - jeszcze 12 godzin lotu.

Żałowałam, że nie przespałam całej podróży - dzięki temu mogłabym się odgonić od złych wspomnień. Niestety, przyzwyczaiłam się już do nieprzespanych nocy przez pisanie prac w Hogwarcie oraz poprawiania eseji chłopaków. Po tych niecałych trzech godzinach lotu była już wyspana i nie było mowy o ponownym odpłynięciu do krainy Morfeusza.



wtorek, 3 listopada 2015

1. Pechowy lot

 Hermiona była pogrążona we własnych myślach. Nie zauważyła nawet, gdy po kontroli dokumentów i bezpieczeństwa znalazła się w poczekalni. Stanęła więc obok dużego okna budynku. Szybko zleciało jej również 15 minut czekania i usłyszała mechaniczny, kobiecy głos wywołujący pasażerów jej lotu. Nieprzytomnie weszła na pokład i usiadła na wyznaczonym miejscu. Nie popatrzyła się nawet obok kogo spędzi resztę podróży. Gdyby nie ten "ktoś" nie wiedziała by tego do końca lotu. Głos "ktosia" gwałtownie wyrwał ją z własnej rzeczywistości.
- Granger? Ja pierdolę tylko nie ta szlama!
 Hermionie zrobiło się słabo.To nie mógł być on. Nie on. Wszyscy, tylko nie Draco Malfoy. Była na granicy samobójstwa a dodatkowo musiała spędzić 15 godzin z Ślizgonem, który potrafił szybko doprowadzić ją do płaczu. 
- Jezu nie..                                                                                                                                                                                                
   Nie wiedziała co powiedzieć. Co on tu robił? Czy mógł zabić jej rodziców? Zatkało ją. Strata rodziców, załamanie, depresja, samobójstwo, obmyślanie pożegnania z przyjaciółmi. Czy on zawsze musi pojawić się w tym najgorszym momencie?  
- Rozumiem Granger, że dla ciebie jestem Bogiem, ale bez przesady!
  Szatynka, pomimo swojego stanu, postanowiła grać tą upartą, zaciętą Gryfonkę, którą znano z Hogwartu. Nie mogła przecież okazać mu swojego załamania.
- Malfoy? Co ty tu robisz? Wiem, że twój ojciec jest dla ciebie autorytetem, ale chyba nie chcesz skończyć w więzieniu jak on?
Pasażerowie odwrócili się zdziwieni i skierowali wzrok na dwójkę kłócących się, którzy, chociaż mieli ochotę się pozabijać, zreflektowali się i ściszyli ton.
- Nie pozwalaj sobie Granger. Obiecuję, że jak tylko ten samolot wyląduje będziesz martwa
- Słynny arystokrata Draco Malfoy liczy, że mnie pokona? Uważaj, bo się przestraszę
- Przez 6 lat podlizywałaś się nauczycielom.Nie dasz rady Granger. Nie wiesz nic o prawdziwych walkach i pojedynkach
- Dosyć tego. Jesteś obrzydliwym mordercą i nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Radzę ci się przymknąć, bo w okół nas jest mnóstwo mugoli. Proponuję nie zwracać na siebie uwagi
Dziewczynie było słabo. Szybko wytarła pojedynczą łzę na myśl o jej rodzicach. Chciała zapomnienia, odprężenia i odgrodzenia się od ludzi w okół, szczególnie pasażera obok. Taką chwilową możliwością był sen.
                                                          ***
"No nie! Ona serio kurwa zasnęła?" - Draco Malfoy był mocno zdenerwowany. Co ta Granger tu robiła? Miał ważne sprawy na głowie a tu jeszcze na dodatek ona. Odkąd Czarny Pan poległ a jego rodzice trafili do Azkabanu musiał się pilnować. Nie miał zamiaru jej zabijać czy z nią walczyć. W brew sobie musiał przyznać, że Gryfonka była utalentowaną czarownicą. Jednak małe tortury nikomu nie zaszkodzą, prawda? Przynajmniej zmniejszyłby ilość tej brudnej, szlamowatej krwi płynącej w jej żyłach. Co ona tu robiła? Płakała? Zauważył, że ma podkrążone oczy. Stop! Czemu on się zamartwia tą mugolaczką? Draco już chciał wyjąć z torby tego szmatławca - Proroka Codziennego, który miał tylko zająć mu kawałek podróży gdy nagle zauważył  wystający, kusząco wyglądający zeszyt ze skórzanej torebki Granger.

 Cześć kochani! Wybaczcie, że taki krótki rozdział, ale ten moment tak idealnie pasował na zakończenie :) Cieszcie się, że tak szybko, miał być za 2 tygodnie, ale wena mnie naszła :D! Z góry mówię, że potrzebuję bety abyście nie musieli męczyć się z błędami.  Proszę bardzo o komentarze ;) Do zobaczenia :*
Nelimay
https://www.wattpad.com/181466141-dramione-new-future-1-pechowy-lot - wersja na wattpada

piątek, 30 października 2015

Prolog - Życie jest żałosne

Życie jest żałosne. Pełne smutków, przygnębień, depresji i zła. Dane nam chwile radości są tylko pozorami, istnieją po to aby zalała je fala rozpaczy. Mają nas tylko utrzymać przy życiu, aby nieszczęście miało czas nas męczyć. Takie jest życie.
                                                          ***
  Hermiona siedziała na mokrym piasku, wpatrując się w ocean. W ręku miętosiła szarobrązowy kamyk, jedyną rzecz która dotrzymywała jej towarzystwa. Jej kasztanowe loki oplatały drobną twarz. Już ich nie ma. Nie ma ich. Nie żyją. Przyleciała do Australii kilkanaście godzin wcześniej. Trafiła na pogrzeb, skromny pogrzeb. Przystanęła na chwile, aby uczcić minutą ciszy zmarłych. Dopóki nie usłyszała szlochania kobiety obok.
 "Mieliśmy tak mało czasu na lepsze poznanie się. Jedno wiem jednak na pewno, Grangerowie byli cudownymi ludźmi."
                                                            ***
 Rzuciła zagrzany w jej dłoniach kamyk w wodę, utopiła jedynego towarzysza w tych chwilach. To już nie miało sensu. Wygrali wojnę, zabili Voldemorta. Szkoda, że rodzice Hermiony jej nie wygrali. Wróci do Londynu, pożegna się z Harrym, Ronem, Ginny i resztą Weasleyów. Jej życie nie miało już sensu, musiała jak najszybciej je zakończyć. Jej życie było żałosne.

                                                            ***
Jak wam się podoba prolog? Wiem, krótki, ale uwierzcie, że myślałam nad nim tydzień. Aby nie wzbudzić niepotrzebnych komentarzy powiem od razu. Pierwszy akapit nie jest moim całkowitym zdaniem. Nie jestem depresantką. Miał on tylko wzbudzić przygnębiające emocje abyście bardziej wczuli się w sytuację Hermiony. Proszę bardzo o komentarze ;) nawet krótkie, chcę wiedzieć ile osób jest ze mną od początku :)
https://www.wattpad.com/myworks/52846353-dramione-new-future - wersja na Wattpada